Wojna, która doprowadziła do zniszczenia większości świata, okazała się niewystarczająca dla ludzi, którzy podobno uczą się na błędach. Próby genetycznej poprawy gatunku doprowadziły do jeszcze większej katastrofy – powstania wirusa, który skrócił średnią życia do dwudziestu kilku lat. W takiej oto rzeczywistości poznajemy Rhine, szesnastolatkę, która zostaje uprowadzona przez współczesnych łowców niewolników oraz wywieziona do rezydencji, będącą jeszcze bardziej niebezpiecznym miejscem od tego na zewnątrz. Wraz z innymi porwanymi dziewczynami, Cecily i Jenną, zostaje zmuszona do zawarcia małżeństwa z synem właściciela posiadłości, w której ma przebywać do końca życia (czyli całe cztery lata), wydając na świat jego potomków... Nic więc dziwnego, że Rhine bardzo szybko zaczyna planować swoją ucieczkę, wydającą się zadaniem niemal nie do wykonania.
Do powieści Lauren DeStefano od początku podchodziłam optymistycznie, nie tylko za sprawą wielu pozytywnych opinii, które zdążyłam wcześniej przeczytać, ale również za sprawą bardzo ładnej okładki, a jednak i tak przerosła moje oczekiwania. Autorka od samego początku szokuje swoją wizją świata, w której bezprawie i okrucieństwo stało się codziennością. Ciekawym pomysłem wydaje mi się umieszczeniu niemal całej akcji powieści w rezydencji, będącej tak naprawdę więzieniem dla porwanych przez Vaughna ludzi, mających służyć jego chorym pomysłom i tajemniczym eksperymentom, dzięki czemu możemy odnieść wrażenie, jakby zamknięto nas w niej wraz z Rhine. Historię poznajemy z perspektywy głównej bohaterki, a lekki język powieści sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko, czemu również sprzyja wciągająca fabuła. Dużą zaletą powieści są też jej bohaterowie, będący zwykłymi ludźmi, starającymi się odnaleźć w swojej sytuacji jak tylko mogą najlepiej, i tu na pierwszy plan wysuwają się, oprócz Rhine, pozostałe dwie żony - Cecily, która dość szybko dopasowała się do życia w rezydencji oraz Jenna, z dość buntowniczym nastawieniem. Oczywiście nie można zapomnieć o sprawcy całego zamieszania, upiornym Vaughnie, spędzającym chyba większość czasu w swoim laboratorium, oraz jego synu Lindenie, będącym tak naprawdę bezwolną marionetką w rękach swojego ojca, opętanego chęcią sprawowania nad wszystkim kontroli. W powieści pojawia się też wątek romantyczny, zapowiedziany już na okładce, niestety na tyle słabo rozwinięty, że powieść tak naprawdę niewiele by straciła, gdyby go w ogóle nie było - na dłuższą metę to jednak tylko szczegół, który w żaden sposób nie wpłynął mi na przyjemność z czytania, zwłaszcza że to wcale nie koniec opowieści.
Książka wciągnęła mnie bez reszty i z chęcią sięgnę też po pozostałe dwie części. Gorąco polecam zapoznanie się z „Chemicznymi światami”, tym bardziej że coś mi mówi, że to dopiero zapowiedź tego, co się będzie działo dalej – w końcu teraz autorka będzie miała znacznie większe pole do popisu. No i bardzo chciałabym zobaczyć, jak Vaughn dostaje za swoje...