środa, 24 sierpnia 2011

"Atrofia" - Lauren DeStefano



Wojna, która doprowadziła do zniszczenia większości świata, okazała się niewystarczająca dla ludzi, którzy podobno uczą się na błędach. Próby genetycznej poprawy gatunku doprowadziły do jeszcze większej katastrofy – powstania wirusa, który skrócił średnią życia do dwudziestu kilku lat. W takiej oto rzeczywistości poznajemy Rhine, szesnastolatkę, która zostaje uprowadzona przez współczesnych łowców niewolników oraz wywieziona do rezydencji, będącą jeszcze bardziej niebezpiecznym miejscem od tego na zewnątrz. Wraz z innymi porwanymi dziewczynami, Cecily i Jenną, zostaje zmuszona do zawarcia małżeństwa z synem właściciela posiadłości, w której ma przebywać do końca życia (czyli całe cztery lata), wydając na świat jego potomków... Nic więc dziwnego, że Rhine bardzo szybko zaczyna planować swoją ucieczkę, wydającą się zadaniem niemal nie do wykonania.

Do powieści Lauren DeStefano od początku podchodziłam optymistycznie, nie tylko za sprawą wielu pozytywnych opinii, które zdążyłam wcześniej przeczytać, ale również za sprawą bardzo ładnej okładki, a jednak i tak przerosła moje oczekiwania. Autorka od samego początku szokuje swoją wizją świata, w której bezprawie i okrucieństwo stało się codziennością. Ciekawym pomysłem wydaje mi się umieszczeniu niemal całej akcji powieści w rezydencji, będącej tak naprawdę więzieniem dla porwanych przez Vaughna ludzi, mających służyć jego chorym pomysłom i tajemniczym eksperymentom, dzięki czemu możemy odnieść wrażenie, jakby zamknięto nas w niej wraz z Rhine. Historię poznajemy z perspektywy głównej bohaterki, a lekki język powieści sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko, czemu również sprzyja wciągająca fabuła. Dużą zaletą powieści są też jej bohaterowie, będący zwykłymi ludźmi, starającymi się odnaleźć w swojej sytuacji jak tylko mogą najlepiej, i tu na pierwszy plan wysuwają się, oprócz Rhine, pozostałe dwie żony - Cecily, która dość szybko dopasowała się do życia w rezydencji oraz Jenna, z dość buntowniczym nastawieniem. Oczywiście nie można zapomnieć o sprawcy całego zamieszania, upiornym Vaughnie, spędzającym chyba większość czasu w swoim laboratorium, oraz jego synu Lindenie, będącym tak naprawdę bezwolną marionetką w rękach swojego ojca, opętanego chęcią sprawowania nad wszystkim kontroli. W powieści pojawia się też wątek romantyczny, zapowiedziany już na okładce, niestety na tyle słabo rozwinięty, że powieść tak naprawdę niewiele by straciła, gdyby go w ogóle nie było - na dłuższą metę to jednak tylko szczegół, który w żaden sposób nie wpłynął mi na przyjemność z czytania, zwłaszcza że to wcale nie koniec opowieści.

Książka wciągnęła mnie bez reszty i z chęcią sięgnę też po pozostałe dwie części. Gorąco polecam zapoznanie się z „Chemicznymi światami”, tym bardziej że coś mi mówi, że to dopiero zapowiedź tego, co się będzie działo dalej – w końcu teraz autorka będzie miała znacznie większe pole do popisu. No i bardzo chciałabym zobaczyć, jak Vaughn dostaje za swoje...

środa, 17 sierpnia 2011

Polecanki

Wciągnięta przez Marudę do nowej zabawy (tym razem jednak znacznie łatwiejszej:), opierając się mniej więcej na historii swojej przeglądarki, typuję moje ulubione blogi, portale i strony internetowe:

Blogi (dobre sobie, ta lista musiałaby mieć chyba 30 pozycji;)
My books by Tirindeth
Make a life easier
Niedopisanie

Portale
lubimyczytac.pl - jak mi czegoś takiego brakowało...
portalpisarski.pl - w tej gęstwinie tekstów czasami można upolować coś naprawdę fajnego
youtube - niewyczerpane źródło muzyki, filmów, seriali i starych bajek :) 

Strony
Chick Lit Plus - czyli informacje o książkach, które najpierw mnie przyprawiają o zawrót głowy, a później o wielkie rozczarowanie, jeśli dowiaduję się że nie ukazały się (jeszcze) po polsku...
marillion.com - strona jednego z moich ulubionych zespołów
Lula.pl - czasami zdarza mi się tam zajrzeć ;)


A wytypowanymi przeze mnie do dalszej zabawy są Flora, Gosiarella i Leslie :)

wtorek, 16 sierpnia 2011

"Droga" - Cormac McCarthy



Czytając "Atrofię", kilka razy przeszła mi przez myśl powieść, którą przeczytałam kilka miesięcy temu, a która skutecznie utkwiła mi w pamięci. Mowa o "Drodze", autorstwa Cormaca McCarthy'ego, będącą opowieścią o ojcu i jego synku, wędrującymi przez zniszczony doszczętnie jakimś strasznym kataklizmem kraj w drodze na wybrzeże, gdzie spodziewają się znaleźć… sami właściwie nie są pewni, co. Zanim jednak osiągną swój cel, muszą zmierzyć się z okrutną rzeczywistością świata, któremu już nikt nie przybędzie na ratunek - natomiast ich największym zmartwieniem nie jest chłód i nieustanny brak pożywienia, tylko inni pozostali przy życiu ludzie, którzy walczą o przetrwanie, nie cofając się przed najgorszymi okropieństwami.

Doszłam do wniosku, że jest to najbardziej wstrząsająca książka, jaką w życiu czytałam – przede wszystkim z tego powodu, że pomimo pewnej fantastyczności, wizja przedstawionego świata jest niepokojąco realistyczna. Autor w bardzo udany sposób umieszcza swoich bohaterów, a nas wraz z nimi, w samym środku wypalonej i szarej pozostałości po dawnych czasach, zaś od samego początku mamy możliwość przekonania się o talencie pisarza, który kilkoma zdaniami potrafi oddać wygląd, a zwłaszcza atmosferę wykreowanego świata, pełnego ruin, uschniętych drzew, rzek wypełnionych brudną wodą, oraz wiszących nad wszystkim ciężkich chmur, z których ciągle pada zimny deszcz. Pomimo że bohaterzy powieści są całkowicie anonimowi, a o ich przeszłości dowiadujemy się bardzo niewiele, trudno nie poczuć z nimi więzi - tym bardziej, że jako jedyni zachowują resztki człowieczeństwa, na przekór rzeczywistości, która coraz bardziej zacieśnia się wokół nich. Niestety bardzo szybko dowiadujemy się też, że będzie to podróż bez szczęśliwego finału, co dodatkowo podkreśla beznadziejność ich sytuacji. Nie miałam wątpliwości, że patrzę na prawdziwy koniec świata, w którym ocaleli ludzie umierają wraz z nim, żywiąc się resztkami, lub jeszcze gorzej... Poruszyła mnie też niezwykła brutalność „Drogi”, jednak na szczęście autor przez większość czasu unika epatowania niepotrzebnymi szczegółami, ograniczając się jedynie do niezbędnych rzeczy, jakby pozwalając wyobraźni czytelnika zrobić resztę - co, przyznaję, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Po takich rzeczach niejeden horror przestaje być straszny.
Myślę, że książka jest w stanie zaciekawić miłośników najróżniejszych gatunków, gdyż pomimo wyraźnej, fantastycznej otoczki, ciągle jest to opowieść o zwykłych ludziach oraz o tym, że pewne rzeczy nie zmieniają się, niezależnie od okoliczności. Powieść, pomimo stosunkowo niewielkiej objętości i bardzo przystępnemu językowi pisarza, nie jest literaturą łatwą w odbiorze, w dodatku jej ponury nastrój bardzo skutecznie udziela się czytelnikowi. Polecam ją każdemu, kto nie obawia się popsucia humoru na wiele dni - co autor potrafi robić doskonale.



P.S. Na podstawie powieści powstał również film, z Viggo Mortensenem i Charlize Theron w rolach głównych, w dodatku z piękną muzyką Nicka Cave’a, będący doskonałą ilustracją do książki, jak również jedną z wierniejszych ekranizacji, zarówno pod względem fabuły jak i nastroju, jakie oglądałam.

 ***
A już wkrótce recenzja „Atrofii” :)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

"Agencja" - Ally O'Brien (Brian Freeman, Ali Gunn)


Tess Drake jest agentką literacką. Jej praca polega na wyszukiwaniu oraz promocji pisarzy, jednak od jakiegoś czasu nie odniosła większych sukcesów, a jej kariera stoi w miejscu. Gdy umiera współwłaściciel agencji, Tess postanawia z niej odejść i zacząć działać na własną rękę, tym bardziej że kierownictwo w firmie obejmuje Cosima Tate, z którą Tess po cichu rywalizuje, a w dodatku ma romans z jej mężem. Nad jej planami zaczynają zbierać się czarne chmury, gdy Dorothy, autorka bajek dla dzieci i jej najważniejsza podopieczna, zostaje oskarżona o plagiat, a sama Tess znajduje się w kręgu podejrzanych o zabójstwo swojego dawnego szefa. Jednak nikt i nic nie jest w stanie tak bardzo jej zaszkodzić, jak ona sama, gdyż przez te wszystkie lata zdążyła zrazić do siebie niemal wszystkich, łącznie w dawnymi przyjaciółmi. 

Fabuła, pomimo że na pierwszy rzut oka wydawała mi się całkiem zachęcająca (chociaż teraz nie wiem, dlaczego), nie zachwyca. Przede wszystkim wydarzenia zbyt długo kręcą się jedynie wokół planów realizacji swoich zamiarów przez główną bohaterkę i wokół niej samej, natomiast główna intryga pojawia się stosunkowo późno. Największym problemem powieści jest jednak sama Tess. Nie rozumiem dlaczego ktoś zdecydował się z tak odpychającej postaci uczynić główną bohaterkę (czy raczej antybohaterkę), ale miałam wrażenie, jakbym patrzyła na młodsze wcielenie Mirandy Priestly, która jeszcze nie zdążyła rozwinąć skrzydeł. Tess jest okropną egocentryczką, próżną, a czasami bezinteresownie złośliwą (dużą przyjemność sprawia jej wymyślanie plotek na temat stanu, w jakim znaleziono jej byłego szefa, co – na szczęście – zwraca się przeciwko niej). Nie grzeszy również inteligencją, co doskonale widać, gdy – popychana głupotą i próżnością – pakuje się, i to z uśmiechem na twarzy, w pułapkę zastawioną przez byłych współpracowników, którzy planują pozbyć się potencjalnej konkurentki. O wątku miłosnym wolałabym nawet nie wspominać – powiem tylko, że trafił swój na swego. Kolejną rzeczą jest język powieści - pomimo że uwielbiam narrację pierwszoosobową, w tym wypadku było to dodatkowe źródło udręki, ponieważ cały czas byłam skazana na obecność Tess oraz wysłuchiwanie jej ciągłych, erotycznych skojarzeń, lub zachwytów nad samą sobą. Osobowość bohaterki i jej niewybredny język przekłada się również negatywnie na sceny erotyczne – a gdy w czasie jednej z takich scen bohaterka zaczęła zachwycać się swoimi piersiami, miałam ochotę wyrzucić książkę przez okno. Podczas lektury stale towarzyszyło mi na przemian znudzenie, niedowierzanie, chęć bicia głową w poduszkę, a pod koniec, dla odmiany, dołączyła do tego również satysfakcja, gdy do Tess zaczęły wracać własne czyny, i to ze zdwojoną siłą. Niestety nawet zakończenie mnie zawiodło, ponieważ stało się oczywiste, że nie wyciągnęła żadnych wniosków - wręcz przeciwnie. Polubiłam za to Emmę, asystentkę Tess, która wprawdzie nie odegrała żadnej znaczącej roli, jednak jakaś pozytywna postać była miłą odmianą. Również Saleema, z której narzeczonym główna bohaterka poszła do łóżka (i to nie jeden raz) w czasach, gdy obie były najlepszymi przyjaciółkami, wydała mi się ciekawa, jednak z powodu toczącej się między nimi wojny w zasadzie nic nie można o niej powiedzieć. Poza tym, że przeciwieństwie do swojej dawnej przyjaciółki, najwyraźniej ceni lojalność i szczerość – za to Tess ma do niej pretensje, że nie chce jej znać. 

Naprawdę nie wiem, jak udało mi się przez to przebrnąć, ale nie chciałabym przechodzić czegoś takiego drugi raz. Nawet szczególnie się nie zdziwiłam, gdy na koniec przeczytałam, że autorem „Agencji” jest mężczyzna, niejaki Brian Freeman, który przy pisaniu powieści współpracował z prawdziwą agentką literacką. Być może osoby zainteresowane funkcjonowaniem takich agencji znajdą w tej książce coś dla siebie – dla mnie jednak była to okropna, toksyczna lektura, a niesmak pozostanie mi pewnie jeszcze przez jakiś czas.

sobota, 6 sierpnia 2011

"Nieumarła i bezrobotna" - Mary Janice Davidson



Mimo że Betsy Taylor została już oficjalnie Królową Wampirów, wcale nie ma zamiaru poddać się wymogom wampirzego stylu życia ani swojej nowej roli i postanawia znaleźć sobie jakieś normalne zajęcie. Nieoczekiwanie dla niej samej, niemalże pod nogi spada jej oferta wymarzonej pracy w sklepie z butami, co jest dla niej jak spełnienie marzeń. Dobry humor odrobinę psuje jej wiadomość, że dom, który zamieszkuje obecnie wraz z dwójką swoich śmiertelnych przyjaciół, został zaatakowany przez termity, co zmusza ich do poszukiwania nowego lokum, którym okazuje się – ku niezadowoleniu Betsy i entuzjazmowi całej reszty- ogromna rezydencja, a jak się wkrótce okazuje, w dodatku nawiedzana przez duchy... Najgorsze jednak,że w mieście pojawił się gang łowców wampirów, i szybko dochodzi do coraz większej ilości ataków na poddanych nowej Królowej.

Pierwszą część serii o Betsy Taylor przeczytałam całkiem niedawno, jednak nie mogłam się doczekać kontynuacji. Zabawna historia opętanej miłością do butów wampirzycy zawładnęła mną na tyle, że chciałam jak najszybciej zobaczyć, jak potoczą się jej dalsze losy, poza tym byłam ciekawa, czy autorka będzie potrafiła utrzymać opowieść w tym samym stylu. Tymczasem efekty okazały się jeszcze lepsze, niż mogłam się spodziewać. Od razu okazało się że jest to ta sama opowieść, z tymi samymi, „nieco” zwariowanymi postaciami, które nie straciły nic ze swojego uroku, a jednak pod kilkoma względami jest nawet lepiej, niż poprzednim razem.  Bardzo spodobała mi się fabuła, która może nie należy do najbardziej nieprzewidywalnych, co jednak nie przeszkodziło autorce stworzyć niezwykle oryginalnej i wciągającej powieści - co jest oczywiście zasługą poczucia humoru, którego ponownie jej nie zabrakło, oraz postaci, które wykreowała. Betsy pozostała sobą, czyli upartą, bardzo sympatyczną i zabawną wampirzycą, jednak tym razem mamy też okazję zobaczyć ją z nieco innej strony, przez co polubiłam ją jeszcze bardziej. Również pozostałe postacie trzymają poziom – a w szczególności Sinclair, teraz już Król Wampirów, dysponujący chyba niewyczerpaną cierpliwością do głównej bohaterki. Wszystko to ponownie ułożyło się w niezwykle barwną opowieść, od której nie mogłam się oderwać, za to z niepokojem patrzyłam na kurczącą się liczbę stron.
Książka z pewnością przypadnie do gustu tym, którzy polubili "Nieumarłą i niezamężną" - natomiast osobom, którym pierwsza część się nie spodobała, raczej nie pomoże zmienić zdania ;) Już mogę się doczekać kolejnej części, zwłaszcza że opowieść skończyła się w takim momencie, że chciałabym móc od razu zabrać się za dalsze czytanie. Ale to chyba dobry znak :)