sobota, 16 lipca 2011

„Anioł śmierci” – Linda Howard


O  tym, że życie dziewczyny szefa mafii nie zawsze jest usłane różami, Drea, główna bohaterka powieści, miała okazję już niejednokrotnie się przekonać. Jednak gdy pewnego dnia zostaje w chyba najpodlejszy z możliwych sposobów wykorzystana i „wypożyczona” zawodowemu zabójcy w ramach zapłaty za jego usługi, jej świat zostaje wywrócony do góry nogami. Upokorzona, postanawia uciec, wcześniej jednak mszcząc się na byłym kochanku, wykradając mu fortunę – przez co w ślad za nią zostaje wysłany zabójca. Tak, dokładnie ten sam.

Już patrząc na okładkę, ozdobioną napisem „thriller romantyczny”, wiedziałam że to nie będzie typowy romans – a pierwsze dwa rozdziały zdawały się zapowiadać, że naprawdę będzie się działo. I tym większy był mój zawód, gdy po wstrząsającym początku powieść zaczęła tracić tempo i brnąć w jakimś zupełnie dziwacznym kierunku. Jednak to jeszcze byłoby pół biedy, gdyby nie fakt że główni bohaterowie szybko okazali się bezbarwni i zupełnie jednowymiarowi, a co lepsze, nie towarzyszyły im żadne postacie drugoplanowe - jedynie czasami przewijały się jakieś osoby, z jasno określoną rolą i znikające zaraz po jej wypełnieniu. W efekcie otrzymujemy bardzo pusty świat, a na dodatek dialogów jest jak na lekarstwo - strony powieści zapełniają natomiast nieciekawe opisy myśli bohaterów na temat tego co robią, ewentualnie co zrobili lub co chcą zrobić. Nudy… ;( A wracając do pary głównych postaci, to o ile jeszcze w przypadku Drei autorka pokusiła się by chociaż trochę przybliżyć nam jej postać i pokazać dlaczego zdecydowała się na pełne poniżeń, a jednak w miarę stabilne życie, to postać Simona, człowieka który najpierw ją wykorzystuje (romantyczne, że mucha nie siada…), trochę później zamierza zabić, by ostatecznie się w niej zakochać, jest całkowitym niewypałem. Już pomijam uczynienie bohatera romansu z mordercy i gwałciciela, ale próba nadania mu ludzkiej twarzy niezbyt się autorce udała. Ani na chwilę nie opuściło mnie przekonanie, że to człowiek pozbawiony jakichkolwiek uczuć, a sposób w jaki polował na Dreę ukazał, że jest wyrachowanym bandytą z krwi i kości. Oczywiście ucierpiał na tym motyw związku pomiędzy nimi, który wziął się chyba z powietrza – w dodatku do tej pory nie mam pojęcia, co też kierowało Dreą. Natomiast rzeczą, która w moich oczach całkowicie zruinowała powieść, było zupełnie nieoczekiwane i całkowicie bezsensowne pojawienie się… wątku paranormalnego, zresztą bardzo pretensjonalnego. Szkoda, że Simon nie okazał się wampirem, może to by trochę rozruszało akcję, a pewne wątki nabrałyby sensu. 

Mimo że w zasadzie nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego, „Anioł śmierci” zawiódł mnie pod każdym względem. Niewiele romansu (tak naprawdę zastąpionego paroma scenami erotycznymi), napięcia praktycznie zero, a co najgorsze, to zdecydowanie za dużo nudy. Nie potrafiłabym wymienić ani jednego powodu, dla którego lektura „Anioła śmierci” nie byłaby stratą czasu – na szczęście wystarczył mi na nią jeden wieczór. Miałam w planach jeszcze dwie książki Lindy Howard, teraz jednak raczej sobie odpuszczę.

5 komentarzy:

  1. Przyznam, że kiedy dowiedziałam się o tej książce, miałam ochotę ją przeczytać. Jednak, po twojej recenzji, chyba dam sobie spokój.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej nie sięgnę po tę książkę... jak to mówią "szału nie robi".
    Pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za recenzję teraz będę wiedziała by nie czytać tej książki:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z przyjemnością informuję, że nominowałam twojego bloga do nagrody One Lovely Blog Award! Szczegóły na moim blogu:http://swiatinny.blogspot.com/2011/07/one-lovely-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na mojego bloga. Zostałaś wytypowana przeze mnie do zabawy One Lovely Blog Award. http://vulcan17.blogspot.com/
    Pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń